Minął rok, jak spakowałam się w swoją niebieską walizkę, do której wrzuciłam książkę do nauki szwedzkiego, no-spę i sporą garść wyobrażeń.

Do książki nigdy nie zajrzałam. No-spę rozdaję, bo zaopatrza mnie w nią babcia. Wyobrażenia zmiażdżyłam w ledwie kilka miesięcy.

Właśnie wynajęłam moje szóste mieszkanie na przestrzeni 12 miesięcy. Żyłam na parterze, jak i  na pierwszym, drugim, trzecim, czwartym i dziesiątym piętrze. Z kotami, laptopem i rzeczami, które wciąż wyrzucałam, bo chciałam pozbyć się ich z życia i bez nich łatwiej się przemieszczać.

Nie wyrzuciłam ani nie oddałam drabiny. Na całe szczęście, bo po dwunastu miesiącach tułaczki, rozłożyłam ją w końcu w sypialni, ustawiłam książki, figurkę Buddy, zakonnicę z brokatu i fluorescencyjną Maryję. I w końcu poczułam, że mam coś na kształt domu.

Zgarnęłam nieco mądrości i obaliłam trochę mitów. Przedstawiam zatem zupełnie subiektywną listę spostrzeżeń o zostaniu imigrantką w obcym kraju.

Czy faktycznie Polak Polakowi wilkiem?


Rozprawmy się z tą wielką bolączką, jak to ciężko polegać na “swoich” za granicą. Nie uznaję ludzi z tym samym paszportem za “swoich”, to i nie mam wobec nich żadnych oczekiwań. Nie poznałam tutaj żadnych Polaków, w biegu znajomą znajomego, albo okazało się, że na innym piętrze zatrudnili Project Managera o imieniu Marcin. Wymieniliśmy się “cześć cześć co tam” i wróciliśmy do rozmawiania po angielsku.

Nie oczekuję pomocy od Polaków tylko dlatego, że są Polakami. Gdy padł mi akumulator w samochodzie, pomocy udzielił mi zatrzymany na ulicy Czech wietnamskiego pochodzenia. Gdy się przeprowadzałam, walizki pomagał mi nosić sąsiad z Syrii. W nocy, gdy wracałam z klubu i chciałam iść na metro, towarzystwa dotrzymywał mi afgański taksówkarz, bo stwierdził, że zrobi sobie przerwę i opowie mi o tym, jak to 20 lat temu był w Polsce. Byłam miła i nie zmiażdżyłam mu wspomnień mówiąc o tym, jak obecnie ta moja matkowizna jest rasistowska.

Więc jeżeli oczekujesz pomocy od ludzi tylko dlatego, że legitymujecie się tym samym paszportem, to masz problem. Jeżeli ktoś chce Ci pomóc, to przyjmij bez pytania. Bo pomoc będzie potrzebna.

Czy tęsknota zabija?

A post shared by Amanda Waliszewska (@hakierka) on


Nic nie zabija. Twoje życie się zmienia zwykle na własne życzenie.

Mam wrażenie, że tęsknotą (za krajem, rodziną, jedzeniem) często nazywa się po prostu samotność. Łatwiej powiedzieć, że się poddajesz zagranico z braku babcinych pierogów, a nie dlatego, że nie masz tu po prostu do kogo gęby otworzyć.

Znalezienie znajomych to proces dużo trudniejszy niż wysyłanie CV na LinkedInie i chodzenie na rozmowy rekrutacyjne. To w Szwecji po raz pierwszy zainstalowałam Tindera. Bo przecież poszłabym na fikę, na piwo, na lunch i przestała wreszcie gadać o pracy. I tak jak kiedyś cynicznie uśmiechałam się słysząc o aplikacjach randkowych, to teraz myślę, że uratowały mnie w tym zimnym kraju. Poznajesz jedną osobę, akurat w klubie są jej znajomi, wymieniacie się numerami, w przyszłym tygodniu idziesz z tymi znajomymi na wystawę, a oni zabierają jeszcze kogoś i niewiadomo kiedy, zaczynacie się przyjaźnić.

Nazwij mnie szczęściarą, bo większość imigrantów i rankingów internetowych narzeka na to jak trudno o przyjaciół w Szwecji. Ja dorobiłam się paczki naprawdę bliskich mi ludzi. Może dlatego nie narzekam i nie tęsknię.

To okropne multi kulti!


Uwielbiam, jak w wiadomościach prywatnych dostaję niusy o tym, jakie to straszne życie mają Szwedzi z imigrantami. Tu wojny gangów, strzelaniny, wojna domowa w Szwecji.

Gówno prawda.

Ludzie napiszą, uwierzą i powtórzą wszystko, byle tylko usprawiedliwić swój rasizm. Jestem na tych polonijnych grupach i co trochę ktoś wrzuca fejk niusy z fejk stron, ktoś prostuje fałszywe informacje w setnym komentarzu, ale już po tym po tym, jak tona jadu na wylała się na Szwedów, Szwecję, imigrantów wszystkich innych, poza “naszymi”.

Zacznijmy od tego, że Szwecja to imigranci. Ja jestem imigrantką. Imigranci budują ten kraj. Tutaj każdy człowiek ma historię. Różnice kulturowe są zabawne. Szwedzkie zasady mieszają się z kulturami z całego świata. I tak to Szwedzi twierdzą, że jestem niewiarygodnie gościnna, bo zawsze pytam gości czy chcą się czegoś napić. Albo rozrzutna, bo zdarza mi się postawić komuś obiad i powiedzieć, że nie musi mi oddać. Wielu obcokrajowców może szwedzkie obyczaje uznać za niegrzeczne, tymczasem wynikają one z hipergrzeczności. Nie chcą Cię urazić, chcą być zawsze fair, myślą w przód o tym, czy przypadkiem nie masz alergii pokarmowej albo ukrytej choroby.

O ile ja mieszkam tu rok i po prostu przechodzę powoli do porządku dziennego z ich zwyczajami, to wiele moich znajomych, dzieci imigrantów i Szwedów, żyje na krawędzi dwóch kultur. Bo jeden rodzic nauczył czego innego niż drugi. I jak tu żyć? Najlepiej z dystansem.

Jestem lepsza bo zagraniczna

A post shared by Amanda Waliszewska (@hakierka) on

Jestem chodzącą cheerleaderką Szwecji. Uwielbiam ten kraj za to, że członkowie najbardziej konserwatywnej partii nazywają się socjaldemokratami. Że potrafią tu opisać śnieg na 50 sposobów. Że mówią tu “tak” jakby nagle zabrakło im tlenu. Że w każdym oknie świecą lampki i nie wieszają zasłon. Że w urzędach pracują ludzie z tatuażami na szyi. Że mogę zamówić w drive-throught wegańskiego burgera i frytki do tego. Że autobusy jeżdżą na paliwie ze śmieci. Że kochają recykling i chcą dbać o planetę. Że kochają ten ich obrzydliwy snus do tego stopnia, że chcieli wyjść z Unii Europejskiej na okoliczność jego zakazania. Że kochają cukierki i słodkie bułki, których różne rodzaje mają swoje własne święta. Że co roku w grudniu budują olbrzymią kozę tylko po to, żeby ukradkiem ją podpalić.

Lubię ten kraj. Jest mi w nim lepiej niż w Polsce. Ale nikomu innemu nie musi. Ile można się wykłócać gdzie ziemniaki lepsze, a gdzie trawa zieleńsza?

Czy jestem tutaj lepszym człowiekiem?

Jestem zupełnie innym człowiekiem, niż byłam rok temu. Bardziej podziurawionym, bardziej połatanym, ale ciągle z tlenem w płucach.

Tagged in:

, ,