…na świecie będzie pokój.

Ciężko mi wytłumaczyć innym mój skomplikowany związek z Warszawą. Przez wiele lat powtarzałam za tłumem, że to okropne miejsce. A potem zaczęłam w nim mieszkać.

Początki były trudne, duże miasta zimą są najlepszym powodem do popełnienia samobójstwa. Błoto, zimno, bezustanne korki. Mieszkanie na wysokości, średnio przytulne, kot chory, a ja uczę się programowania aby „żyć lepiej”. Bo to właśnie Warszawa, taka polska Ameryka. „By żyć lepiej w Warszawie”. Taki absurd.

Wiosną odkryłam Wisłę, drzewa i ogrom warszawskiej zieleni. No i ludzie, na znajomych w Warszawie łatwiej trafić, niż w mej wiosce na końcu świata.

Właśnie, ludzie.


Minęło trochę czasu, zanim zaczęłam widzieć to, czego brakuje warszawiakom. Choć to krzywdzące mówić tylko o nich, bo problem tkwi chyba ogólnie w miastowej klasie średniej. To te wszystkie hipstery z korpo, które chodzą na lunch, podkręcają wąsy i bawią się w Magdę Gessler w restauracjach. Wszyscy ci, którzy piją piwa rzemieślnicze, znają się na whisky i sportowych samochodach, żeby przybliżyć się choć o krok do klasy wyższej.

Tytułowy tekst o głodnych, co zjedzą biednych, usłyszałam nad letnią Wisłą. Głos pełny przekonań wartościował głód nad biedę, gdzie doszukiwał się zalążka wojny. Z kolei później usłyszałam o potrzebie odgrodzenia się od plebsu, stojąc na dachu warszawskiego wieżowca, z którego widok rozciągał się na nieużytki, zapuszczone podwórka i obskurne kamienice. Ten smutek, że deweloper jak wiele szkła by nie nakładł, to nie może za jednym zamachem wyciągnąć belki z oka klienta. Belki, którą jest bieda w okół.

dubaj1

Wiecie, że w Dubaju towarem deficytowym jest woda? Dookoła jest pustynia, gdzie ludzie umierają z pragnienia. Stąd symbolem zamożności są fontanny, aby pokazać, jak się właścicielowi przelewa. Że stać go, aby towar będący niezbędny do życia, może mu posłużyć do dekoracji. A wy, plebsie tego świata, możecie tylko patrzeć na fatamorganę rzeczy, które nigdy Was nie dosięgną.

Gdy pisałam o tym, jak społecznie ogłupia się dziewczynki, usłyszałam bunt nawet od własnych koleżanek. Koleżanek, które mówią, że jak to, że są szkoły programowania dla dzieci, Centrum Nauki Kopernik, budowanie robotów. Wszystko na wyciągnięcie ręki, a jak przyjdzie dziewczynka, to jeszcze zniżkę dostanie.

Właśnie, zniżkę.


Zabawnie słuchać tego, kiedy myślami jestem w miejscu tak odległym od Warszawy. Odległym zresztą od jakichkolwiek miast.

Gdzie ruch uliczny jest tak rzadki, że w zasadzie zbędne są chodniki. Kątem oka widzę tam dzieci, które kontakt z komputerem mają w bibliotece. Za darmo do dyspozycji trzy komputery z Windowsem 98. Mogą wejść na czata lub pograć w proste gry online. Byle szybko, bo za nimi kolejka.

Gdzie chemii uczy katecheta, który skubnął gdzieś wykładów z biologii. Gdzie dobry telefon można co najwyżej ukraść, ale najpierw trzeba uzbierać na bilet do Wrocławia.

Tam się wychowałam.

WFP.org

WFP.org

Tam, jeżeli przyszłość, to w Anglii. Wyspy dały temu miejscu namiastkę luksusu w postaci spokojnej głowy, zapłaconych rachunków i pełnych lodówek napchanych w dyskontach. To nie plebs, to nie głodni ani biedni, to nie szkoły programowania dla dzieci. To życie poza Warszawą. W Polsce. Smutnej Polsce.

I kiedy już myślę, że ta Warszawa naprawdę piękna, nawet w korkach i smogu, to zawsze wtedy trafię na jakieś polo z krokodylem na piersi czy na ciężką od logotypów torebkę. Ktoś znowu powie, że plebs, biedny śmierdzi i psuje ekskluzywność szkła i metalu, które jest tylko masową budą dla psów z ołpen spejsów. Bip, bramka, bip, druga, bip, winda, bip, drzwi.

Dzień dobry Warszawo. Depczemy biedę, na wysokościach zapominamy o naszych małych, brudnych wsiach, które nas wychowały. Udajemy sukces i nigdy tam nie wracamy, wyrzygując nagromadzone gówno na dywany terapeutów i wypacamy frustrację w dwudziestoczterogodzinnych siłowniach.

Witaj, Warszawo.

P.S. Przy tym wszystkim, ja naprawdę kocham to miasto.

#syndromSztokholmski

Tagged in:

, , ,