Moje ciało to nie klatka. Już nie. Na razie.

Im więcej pisałam, że każde ciało jest dobre, tym bardziej nienawidziłam swojego.

Kiedy napisałam moją historię o spodniach, nie oczekiwałam, że każdy to zrozumie. I dobrze, bo sporo osób zaczęło mi doradzać, żebym kupiła większy rozmiar albo zaczęła chodzić w spódnicach (ja, lol). Nie wiem, czy pomoże komukolwiek wytłumaczenie, że większość moich spodni jest raczej za dużych, niż za małych. Moje oko zawsze bierze za duży rozmiar do przymierzalni. Aby uniknąć porażki.

Ale rozmiar spodni nie ma znaczenia. W ogóle.

Znaczenie ma głowa, w której moje piersi były wiszącymi uszami psa z dwoma pryszczami zamiast brodawek. Mój brzuch był namiotem wojskowym po sufit wypełniony grubymi niemowlakami. Moje uda były tłuściutkim stokiem narciarskim dla amatorów, pełnym muld. Mój tyłek mógłby asystować akrobatom na olimpiadzie.
No czaisz, mogę tak długo.

Jak w tej piosence, moje ciało to klatka, które nie pozwala mi tańczyć z kobietą, którą kocham. Z niczym nie pozwalało mi tańczyć. Nie wymagam zatem, aby ktokolwiek bez zaburzeń odżywiania musiał to zrozumieć.

Tornado

 

Żeby się zmienić, ponoć trzeba rozpierdolić wszystko, co się dotychczas zbudowało. Przerzygać i przetarzać się w zgliszczach. I wyjść z nich, jak pierdolona Denerys z bandą smoków na ramieniu.

Gdybym to wiedziała, podpaliłabym swoje mieszkanie i wyjechała do Tajlandii lata temu. O koncie na Tinderze nie wspominając.

Nie wiem, jak działa człowiek, że w momencie, kiedy wali mu się życie i powinien znaleźć w tym uzasadnienie dla swojej mierności, ten odnajduje siłę. Instynkt przetrwania jest pojebany. Kto mi do wanny dolewa manę i staminę? (Nikt, bo nie mam wanny)

W Bangkoku podnieciła mnie moja własna siła, która broniła mnie od utopienia się w Menam. Przepływa przez miasto ta ni to rzeka, ni zupa miso. Zbiera rzygi turystów, pot lokalsów i zdechłe ryby.

Nie umierałam. Może byłam nieco autodestrukcyjna (nieco, lol), ale codziennie wychodziłam z łóżka. Codziennie pokonywałam kolejne kilometry. Spędziłam 40 godzin w samolotach i zobaczyłam drugi koniec świata, który dotychczas istniał tylko w drugiej części Pamiętnika Bridget Jones. Zabawny jego podtytuł: W pogoni za rozumem.

Bitch, nie masz rozumu

Byłam silna. Zadziwiająco silna. Jak Jessica Jones. Gdybym chciała, podniosłabym głaz i pierdolnęła go na wyspę obok. Patrzyłam na siebie w lustrze. Byłam brązowa, poparzona, schodziła mi skóra. Moje włosy przypominały siano. Myślałam, że to ogromny cellulit, ale to tylko setki ukąszeń komarów na moich udach. Miałam wczorajszy makijaż.

Ale byłam zajebista. Silna. Nie śliczna czy ładna. Byłam, kurwa, potęgą. Z żalem opuściłam łazienkę, gdy w okno zaczęła pukać małpa. Było mi przykro, że nie mogę sama od siebie wziąć numeru telefonu.

Klatka

IMG_3493m

Zaburzenia odżywiania to nie jest sezonowa dieta przed wskoczeniem w bikini. To klatka, którą zaczęłam budować już w podstawówce. Dzieci są okrutne. Składałam więc moją klatkę, do której powoli wchodziłam. I w której zamykałam się coraz ciaśniej. Im bardziej chciałam się uwolnić, tym więcej łańcuchów dodawałam między kraty.

Byłam już wysoko podwieszona pod sufitem, kiedy zatrząsł się świat i klatka wylądowała na ziemi. Połamana. A ja stałam się wolna.

Czy już nigdy do niej nie wejdę? Nie wiem, może. Łańcuchy czyhają na mnie w ciemnych uliczkach. A ja cicho przemykam, udając, że ich nie widzę.

Moja relacja z własnym ciałem to nie spodnie z lycrą. To mózg, który jest chory. I który pozwolił się w końcu ogarnąć, bo instynkt przetrwania przyćmił mu dotychczasowe problemy.

Niech nie wraca

A Ty nie bój się trzęsienia ziemi. Przychodzi. Zabija. Rozwala. Niszczy. Miażdży.

Ale uwalnia.

P.S. Jeżeli nikt Ci dziś tego nie powiedział: jesteś mądra, silna i masz fajny tyłek. Ja też. Tak twierdzi ta dziewczyna obok, która chce dziś ze mną zjeść śniadanie. A ja nie jem śniadań.